Czego się dowiesz:
- Co wydarzyło się w Gdańsku na Oruni?
- Jakie zarzuty usłyszał zatrzymany mężczyzna?
- Jakie kary grożą za znieważenie funkcjonariuszy publicznych i zniszczenie mienia?
- Jak zareagowali ratownicy na agresję mężczyzny?
- Jakie są konsekwencje prawne dla sprawcy agresji wobec służb ratunkowych?
Interwencja na Oruni
Dzielnicowi z komisariatu w Oruni otrzymali zgłoszenie o potrzebie pomocy dla zespołu ratowników medycznych, co jest nietypową sytuacją. Incydent miał miejsce w sobotę 22 czerwca tuż po godzinie 17:00. Załoga karetki przybyła na miejsce z powodu zgłoszenia czynu suicydalnego, jednak napotkali pijanego mężczyznę z zabandażowaną dłonią.
"Gdy policjanci dojechali na miejsce, okazało się, że mężczyzna jest pijany, miał zabandażowaną dłoń, a przy karetce leżały kawałki potłuczonego wkładu lusterka" – asp. szt. Mariusz Chrzanowski, Oficer Prasowy Komendanta Miejskiego Policji w Gdańsku.
Eskalacja agresji
Mężczyzna, którego stan wskazywał na silne nietrzeźwość, żądał od ratowników przewiezienia go na odtrucie. Kiedy ratownicy odmówili, twierdząc, że ich zadaniem jest bezpośrednie ratowanie życia i zdrowia, a nie transport do detoksu, mężczyzna stał się agresywny. Zaczął wyzywać ratowników, używać wulgarnych słów i uderzył ręką w lusterko ambulansu. Załoga karetki zdołała go powstrzymać, zaopatrzyć jego ranę i wezwać policję.
Konsekwencje prawne dla sprawcy
Mężczyzna został zatrzymany przez policję i po wytrzeźwieniu usłyszał zarzuty znieważenia funkcjonariuszy publicznych oraz zniszczenia mienia o wartości 3 tys. zł. Grozi mu teraz kara do 5 lat więzienia. Prawo polskie chroni funkcjonariuszy publicznych, w tym ratowników medycznych, przed agresją, przewidując surowe kary za tego typu przestępstwa.
Incydent na Oruni stanowi przestrogę przed lekceważeniem ochrony prawnej, jaką cieszą się funkcjonariusze publiczni w trakcie wykonywania swoich obowiązków. Sprawa ta pokazuje również konsekwencje prawne agresji wobec służb ratunkowych, które codziennie działają na rzecz zdrowia i życia społeczności.
źródło: Dziennik Bałtycki